piątek, 30 sierpnia 2013

Powiew tropików w Guilin

Guilin był jednym z ostatnich punktów na naszej podróżniczej mapie Chin. Jako że bardziej niż wielkomiejski szum pociąga nas zew natury, opuściłyśmy niezbyt atrakcyjne dla nas miasto, żeby odkryć Yangshuo. Okolice Yangshuo znane są z niezwykłych skalnych form, tzw. ostańców.



Najpierw podziwiałyśmy je z perspektywy rowerów. Przyjemnie było się zagubić, wpaść w bagno, zaplątać sie w chaszcze, by w końcu odnaleźć się w sadzie mandarynkowym. A jeśli po drodze napatoczy się pomelo - czemu jeszcze jego nie zjeść...?


 


Bardziej komfortowo oglądało się krajobrazy z perspektywy bambusowej łódki, którą popłynęłyśmy rzeką Li od Xingping do Yumy.


Rybak i jego kormorany



 

niespodziewane orzeźwienie

Poza skalnymi atrakcjami okolice Guilin znane są z malowniczych ryżowych tarasów w Longji. Pierwszy i ostatni raz w Chinach, ze względu na brak innej opcji, udałyśmy się tam ze zorganizowaną wycieczką. Nie było tak źle ;) Żadna z nas do końca nie wiedziała, jak rośnie ryż, a że widoki były niecodzienne, to całkiem nam się podobało.

zagubione w polach ryżowych



ryż z bliska

Wioska Ping'an, koło Longji znana jest z tego, że jej mieszkanki według tradycji nie ścinają włosów po 18. roku życia. Co więcej, żeby uniknąć siwizny, myją włosy w wodzie po ugotowanym ryżu. Jako że włosy swoją długością mogą sięgać nawet 2m, kobiety zaplatają je w charakterystyczny sposób wokół głowy.




Z Guilin przetransportowałyśmy się do Guangzhou, gdzie dzięki gościnności Eli i Przemka w domowych warunkach przygotowujemy sie do dalszej części podróży. Nie wiemy jak i kiedy to się stało, ale dziś mija nasz ostatni dzień w Chinach. Na pewno nieraz zatęsknimy, bo spędziłyśmy tu niezapomniane 10 miesięcy. Teraz przed nami Indonezja z jej egzotyką i nieprzewidywalnością (nie da się przewidzieć gdzie i czy w ogóle będzie internet).

Jutro lądujemy na Bali! Oh yeah!

PAM

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rowerem po Dali

Po emocjonującym Wąwozie Skaczącego Tygrysa i gęstym od ludzi Lijiang przyszedł czas na chillout wśród zieleni i błękitu. Dali to kolejne malowniczo położone miasteczko o zabytkowej starówce, chętnie odwiedzane przez turystów, ale zdecydowanie mniej zatłoczone od Lijiang. Zarówno stroje miejscowej ludności (Bai) jak i zabytkowa architektura wypełniają przestrzeń wszystkimi odcieniami niebieskiego. Byłyśmy pod dużym wrażeniem misternie rzeźbionych bram i zdobnych dachów - nie tylko świątyń, ale i normalnych, mieszkalnych budynków.

kościół katolicki w stylu Bai

na straganie w dzień targowy


przedstawicielka ludności Bai w tradycyjnym stroju

W porze obiadu, zaintrygowane wszechobecnymi wystawami z koszyków pełnych świeżych warzyw, grzybów, ryb i innych (nie tylko) wodnych żyjątek, postanowiłyśmy zjeść jak tutejsi. Pokazałyśmy palcem, co z czym chciałybyśmy znaleźć na talerzu i nie rozczarowałyśmy się :)

do wyboru, do koloru!


Drugiego dnia wsiadłyśmy na rowery - i tyle nas w mieście widziano. Jezioro Er-hai (co znaczy 'w kształcie ucha') jest lokalna atrakcja - jednym z największych słodkowodnych jezior Chin - a zarazem sposobem na życie miejscowych. Pedałując wzdłuż jego brzegu widokowymi trasami, mogłyśmy podziwiać niezwykłość barwnych, pagórkowatych pejzaży. Polacie kukurydzy, pachnące intensywnie pola 'szczypiorku', suszące się wprost na ulicy ziarno i drobniutkie ryby wraz z zaparkowanymi na poboczu łódkami dawały pojecie o życiu tutejszej ludności. Zatrzymanej w czasie i nielicznej - na co wskazywały mijane przez nas opustoszałe i senne mieścinki.



znany wszystkim ryż w fazie wzrostu




Urok tych obrazków i ładna pogoda sprawiły, że cały dzień spędziłyśmy na siodełkach. Zmęczone długimi kilometrami ale zadowolone, wróciłyśmy pakować się w dalszą drogę - jeszcze bardziej na południe.
Tymczasem!

PAM

piątek, 23 sierpnia 2013

Z Lijiang tropem tygrysa

Do Lijiang pojechałyśmy po części, żeby zobaczyć miasto samo w sobie, ale głównie dlatego że jest ono dobrą bazą wypadową. Ostrzeżone przez będących tu przed nami wiedziałyśmy, że w mieście nie ma czego szukać po 9 rano. Miasto zalewa się falą chińskich turystów, pomiędzy którymi trudno się przecisnąć, a co dopiero czerpać radość ze zwiedzania. Za sprawą otaczających gór Lijiang przypomina Zakopane, a zatłoczone uliczki są niczym Krupówki. Jednak w świetle wschodzącego słońca Stare Miasto nabiera nowego uroku, a puste i nieco wymarłe uliczki są idealnym miejscem na poranny spacer.






Po krótkim odpoczynku w Lijiang nadszedł czas na długo wyczekiwaną wędrówkę do Wąwozu Skaczącego Tygrysa. Jest to jeden z największych wąwozów na świecie, dnem którego płynie rozszalała rzeka Jangcy.


Spragnione wrażeń i adrenaliny ruszyłyśmy do Qiaotou z samego rana i nawet burza z piorunami nas nie zniechęciła. Ponieważ brak poręczy, schodów i innych udogodnień skutecznie odstrasza chińskich turystów, szlaki są prawie puste. W dodatku tuż po wejściu na szlak zaczęła sprzyjać nam pogoda i dzięki temu mogłyśmy w pełni napawać się pięknem natury. 



spacer w chmurach

Droga wiodąca na szczyt znana jest z bardzo stromego odcinka zwanego "28 zakrętami". Tuż przed pierwszym zakrętem można się zaopatrzyć w zioła na wzmocnienie – nam nie były one potrzebne ;)



Droga rzeczywiście nie była łatwa, ale pokonanie jej poszło nam sprawnie i niespodziewanie szybko stanęłyśmy na 2670 m. n.p.m.
Pod wieczór zmęczone prawie całodniowym wędrowaniem dotarłyśmy do Half Way Guest House, w którym spędziłyśmy noc. Nocleg kosztował nas zaledwie 45 RMB, a widok z łóżka był nieziemski!

zasłużony odpoczynek
widok z łóżka
Drugiego dnia ruszyłyśmy w dół w kierunku legendarnego Kamienia Skaczącego Tygrysa i w dalszym ciągu towarzyszyły nam piękne widoki - po jednej stronie ośnieżone szczyty Jade Dragon Snow Mt, a po drugiej kolorowe skały i wodospady.





Do samego kamienia prowadzą 3 drogi – wszystkie są strome i momentami niebezpieczne. My sprawdziłyśmy 2 z nich. Za zejście musiałyśmy zapłacić 10 RMB, by po około godzinie naszym oczom ukazał się słynny kamień i rwąca rzeka Jangcy – niesamowity żywioł! Wpatrywałyśmy się jak zahipnotyzowane.





To jednak nie był koniec przygód, bo na drogę powrotna wybrałyśmy trasę z 30 metrowa drabina zawieszona pionowo na skale. Czułyśmy adrenalinę, trochę strachu ale i dumę, że się odważyłyśmy!

sky ladder - z dołu nie wyglądała tak strasznie!
lepiej nie odwracać się za siebie!!!

Zmęczone ale szczęśliwe wróciłyśmy do Lijiang. Podczas dwudniowej wędrówki byłyśmy tak oszołomione pięknem tego miejsca, ze parę razy łezka wzruszenia zakręciła się w oku. Trzeba to zobaczyć na własne oczy!

Wkrótce następny post z (od)Dali!
PAM