wtorek, 29 stycznia 2013

30 godzin w Hong Kongu


Delegacje to fajna sprawa! jak na porządną firmę przystało i nasza zafundowała nam 30h w HK. Oficjalnym powodem wycieczki było sfinalizowanie formalności wizowych. Misja zakończona sukcesem, czyli szybko nie wrócimy! ;) Raport z nieoficjalnej części wycieczki, poniżej.

1. Meteo - biometr korzystny, temperatura dochodząca do 20 stopni (POWYŻEJ 0!), bezchmurne niebo, słońce widoczne, ciśnienie w normie, lekka bryza od morza. Taki styczeń to my lubimy!

trzy - czte - ry !

2. Krótko - HK to duże miasto, nie zmieściło się na lądzie, więc przerzucili część na pobliskie wysepki ;) Sprawiało wrażenie dobrze zorganizowanego pod względem wszystkiego (przejścia nadziemne i system podziemnych korytarzy zdecydowanie ułatwiały poruszanie sie)! Miasto jest czyste, większość ludzi mówi po angielsku, co było dla nas miłą odmianą! Kto Hong Kong uważa za część Chin, poniekąd jest w błędzie. Dobrze widać to na przykładzie mieszkańców. Przez cały nasz pobyt spotkałyśmy tylu Chińczyków co nie-Chińczyków (w tym całkiem sporo Polaków!). Z pozoru HK to nic poza szkłem i cementem, jednak jak sie dokładniej przyjrzeć, albo przypadkiem zgubić, można niepostrzeżenie odkryć jego drugą twarz. W naszym przypadku niepozorny spacer w poszukiwaniu sushi zakonczył się litanią "ochów, achów, echów", "tu jest jak w Rzymie/Nowym Jorku/Budapeszcie/Coimbrze/...!" Nie sama architektura, a klimat wąskich i stromych uliczek tętniących życiem o każdej porze dodawały miastu niebanalnego charakteru.  

wszechobecne piętrowe tramwaje
lewostronny ruch

3. Meta - Najsampierw rzuciłyśmy manatki do hostelu. Tam pozytywnie zaskoczył nas wylajtowany właściciel rodem z Jamajki z polską rysą w życiorysie (uwiodła go niezaprzeczalna uroda Polek, w tym jednej warszawianki;)). Nasz pokój w porównaniu do zdjęć był trochę rozczarowujący i potwierdził, że z zewnątrz wielkie i przestrzenne miasto, od środka jest małe i ciasne. Wystarczyło jednak wyjść z pokoju na korytarz, żeby bilans przechylił się na plus, pewna naklejka wywołała uśmiech na naszej twarzy :)(patrz zdjęcie poniżej).

:)

4. Szczyt - Jak na porządne turystki przystało, zaliczyłyśmy obowiązkowy punkt wycieczki, czyli wizytę na Victoria Peak. Razem z tłumorem innych porządnych turystów wpakowałyśmy się do tramwaju, który wywiózł nas na sam szczyt, pokonując 80-stopniowe nachylenie (wg wyliczeń znawcy terenu - Pauliny Saletnik). Nie rozdrabniając się na małe kramiki z pamiątkami, przedsiębiorczy tambylcy odstawili tam ogromne centrum handlowe. W środku natknęłyśmy się nawet na knajpkę prowadzoną przez Forresta Gumpa - Bubba Gump. Nie tracąc z oczu celu wyprawy, skierowałyśmy się na szczyt, na taras widokowy. Stamtąd roztaczał się widok na całe pięknie oświetlone miasto, który zapierał wdech i wydech. Odwiedziny nocą tego miejsca okazały się dobrym pomysłem, bo nawet tłum turystów nie zdołał nam przysłonić tego zachwycającego spektaklu świateł.

odsłona 1.
odsłona 2.

odsłona 3.

5. Najtlajf - Żeby całkiem nie przespać pierwszej i być może ostatniej nocy w Hong Kongu oraz uspokoić szalejące żołądki, udalyśmy się na włóczęgę ulicami snobistycznej dzielnicy SOHO. Włóczęga przy kilkunastu stopniach Celsjusza pełnymi życia uliczkami to całkiem miłe doświadczenie. Przypadkiem natknęłyśmy się przy tym na najdłuższe ruchome schody (20 min jazdy bez przerwy - ale tylko w jedna stronę! hehe). Przejechałyśmy się nimi 30 sekund (żeby nie trzeba było daleko wracać), patrzymy, a tu peekaboo - życie towarzyskie kwitnie! Ulica która przyciągnęła naszą uwagę, pobiła chyba rekord w ilości knajp na metr kwadratowy.


imprezowa ulica Lan Kwai Fong
komentarz zbędny ;]

6. Deptak - bladym świtem, prawie że o wschodzie słońca, sięgnęlyśmy chińskich gwiazd. Spacerując po nadmorskiej promenadzie natknęłyśmy się na odciski rąk lokalnych celebrytów, spośród których jedyni znani nam to: Bruce Lee, Jackie Chan oraz Sam Hui. ;) Palmy, kawka, słoneczko oraz morska bryza uczyniły ten poranek idealnym!


Avenue of Stars na pierwszy rzut oka
gwiazdy z importu



Maja vs. Bruce Lee
Komentarz zbędny 2

poranna kawa z widokiem ...
... na palmy!
palmy z głowy i w głowie

7. Karma - jak że HK to miasto nadmorskie, nie zabrakło w naszym menu bardziej lub mniej dziwacznych owoców morza. Najpierw sushi, a później obiad z mimowolnym dodatkiem ośmiorniczek, kalmarów i innych krewetek. 

Ania vs. macki ośmiornicy

Ogólnie rzecz biorąc, jeszcze nas nie stać na mieszkanie w tym mieście. Nawet jedzenie jest średnio 2 razy droższe od naszego szanghajskiego żarełka i poidełka. Dlatego z troszkę mniej bolącym sercem żegnałyśmy HK.



PAM

P.S. a tak nas pożegnał Hong Kong


 


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Post na (grzanym) winie

Pierwsze RMB za prawie dwa miesiące "cieżkiej" harówki na koncie! Zatem bladym świtem pocisnęłyśmy na zachód w poszukiwaniu przygód. (300 km pociągiem w 1.5h, czy ktoś z PKP to czyta?!). Ślepy los wskazał na Nanjing vel Nankin - dawną stolicę Chin, być może nawet starożytnych (według nieopublikowanego jeszcze źródła "Zagadki i rebusy starożytnych Chin" autorstwa Pauliny Saletnik). Patronem naszej wycieczki przypadkiem okazał się niejaki Dr Sun, o którym nie można było przeczytać za wiele, więc pewnie był po prostu zasłużonym komunistą. Na jego cześć w wielkim parku narodowym powstało przeogromne mauzoleum, do którego prowadziło prawie 400 schodów. Przeszłyśmy 50 i okazało się, że jest poniedziałek i wszystko jest zamknięte ;) 

 naczelny fotograf u bram mauzoleum

 
owy dr Sun 

wyskok do pagody :)

Spacerując, natknęłyśmy się na cudo - dziwo - kilkumetrowego, kamiennego żółwia, którego sens istnienia nawet chińskim znawcom tematu nie jest wiadomy.






Zaoszczędzone siły wykorzystałyśmy na wędrówki całkowicie opustoszałymi szlakami. Brzmi to nieciekawie, ale więcej drzew niż ludzi to była dla nas miła odmiana. Z innych ciekawych atrakcji polecamy świątynię Konfucjusza z rytualnym uderzeniem głową w gong (opcja dostępna za 2 RMB).

dwa smoki na cześć kończącego się roku smoka

przed świątynią - znajdź Anię i Maję!

głową w gong!



 
grajka i jej repertuar

Po dawce wrażeń historycznych i spacerze po urokliwym parku z jeziorami odwiedziłyśmy lokalne Las Vegas (w myśl zasady 'im bardziej się świeci tym lepiej'). Poza tym nie ma to jak chillout w ciepłym pokoju hotelowym (w przeciwieństwie do naszego mieszkania, którego klimą jednak nie ogrzejesz), z Tsing Tao w ręku (jedyne 3 RMB) i chińskim 'Mam Talent' w tle. Nadmiar chilloutu uderzył niektórym (Ani) do głowy. W tym przypadku skończylo się tylko na nieszkodliwym przypale - wciąż nie wiemy w jaki sposób, w środku nocy i przez sen Ania wykreciła numer na recepcję, budząc przy tym wszystkich dookoła z wyjątkiem siebie. Podobnych wypadków nie brakowało, ale ze względów pijarowych nie będziemy o nich wspominać ;)

Ania i Paula - ich prawdziwa relacja ;)

park, jeziorko, spacer 

lokalne Las Vegas

 
zaskoczeniom nie ma końca

Jako że wycieczek nigdy za wiele, a właściwie ciągle za mało, wkrótce uderzamy na Honk Kong! A z Nowym Rokiem obiecujemy wzrost tempa publikowania postów na blogu.

Trzymta sie!
PAM

P.S. Melanii naszej kudłatej z okazji urodzin życzymy szczęścia w kartach i miłości! :)