sobota, 28 września 2013

Gili - skacząc między wyspami

Rinjani dostarczyło nam wielu emocji, więc po tym przyszedł czas na trochę spokoju na wysepkach Gili. Gili Air, Meno i Trawangan - są to trzy małe wyspy należące do Lomboku, zwane również "rajskimi wyspami". Każdą z nich można objechać na rowerze lub nawet przejść pieszo w dość krótkim czasie. Nie uświadczy się tam samochodów, skuterów, ani innych mechanicznych pojazdów. Głównymi środkami transportu są rowery, bryczki i łodzie. W ostatnich latach wyspy Gili stały się bardzo popularnym celem wakacyjnych podróży głównie europejskich turystów. W związku z tym rozwinęła się infrastruktura turystyczna, powstało wiele ekskluzywnych hoteli i restauracji. Większość towarów jest przywożona łodziami z Lomboku, co powoduje, że ceny są wyższe niż na Bali czy Lomboku. Na szczęście można znaleźć też coś mieszczącego się w naszym niezbyt wysokim budżecie :) W głębi każdej z wysp znajdują się tzw. warungi, w których można zjeść tanio, dobrze i lokalnie (średnia cena za porządny posiłek to ok. 5-6 zł). Z kolei nocleg w bungalowach oddalonych o kilka minut od plaży kosztuje ok. 100 000 Rp, czyli ok. 33 zł za domek dwuosobowy (każda cena podlega negocjacji :) ). Niestety niższa cena często oznacza słoną wodę w kranie, ale kto by się tam przejmował szczegółami! 

rowerem po wyspie
można też konno
dostawa cegieł

... i innych materiałów budowlanych

Największą z trzech wysp jest Gili Trawangan, znana też jako Gili T lub Gili Tralalala ze względu na jej rozrywkowy charakter. Jako że na wyspę przypłynęłyśmy z ludźmi poznanymi podczas wyprawy na Rinjani, to i my skorzystałyśmy z tego co Gili T ma do zaoferowania. 

restauracja na plaży
zachód słońca jak zwykle z widokiem na Agung
tym razem z poziomu morza :)

Po trzech intensywnych dniach na Gili T popłynęłyśmy poszukać spokoju na Gili Meno (jak się okazało, tzw. wyspę nowożeńców) i tam go znalazłyśmy! Przemieszczanie się między wyspami nie stanowi problemu, bo 2 razy dziennie kursują publiczne łodzie za 25 000 Rp (ok. 8 zł), tylko strasznie na nich buja! Gili Meno jest najmniejszą i zdecydowanie najspokojniejszą z wysp - ponoć można ją obejść dookoła nie spotykając nikogo po drodze. Wszystkie z wysp stwarzają świetne warunki do nurkowania i snorkelowania. Podwodny świat zachwycił nas jeszcze bardziej niż na Bali. Miałyśmy nawet okazję spotkać pod wodą żółwie. Wspaniałe przeżycie! :)

znajdź żółwia!
w pogoni za żółwiem
(wcale nie są takie powolne!)
jak w akwarium!

na jednej z dzikich plaż ;)

Ostatnia z wysp - Gili Air, łączy w sobie cechy dwóch pozostałych wysp. Można tu znaleźć zarówno trochę spokoju, jak również nocnego życia. 

koralowa plaża

korale jako wszechobecny element dekoracyjny

Spacerując po każdej z wysp, łatwo da się zauważyć, że ich wybrzeża są pełne knajpek nastawionych na zachodnich turystów i ich portfele. Jednak wchodząc w głąb, można odkryć prawdziwe życie mieszkańców niezakłócane przez turystów. Pomimo naprawdę pięknych plaż, to właśnie spokój i prostota odczuwalne wewnątrz wyspy naprawdę nas urzekły. 

typowy lokalny dom
sok ze świeżego kokosa






Żegnając Lombok i równocześnie zerkając na mapę Jawy, wróciłyśmy na kilka dni na Bali łyknąć trochę lokalnej kultury w Ubud. 




Paula & Ania

P.S.
"Once upon a time in Gili Trawangan" - rozbrzmiewało nie tylko na Gili Tralalala :)

wtorek, 24 września 2013

My vs. Rinjani - 1:0

Wulkan Rinjani budził w nas różne emocje od wielu miesięcy. Z jednej strony byłyśmy bardzo podekscytowane trekkingiem, ale z drugiej strony wyczerpująca trasa prowadząca na sam szczyt przerażała nas. W końcu jednak przyszedł czas na zmierzenie się z wulkanem - i ze sobą! Jeszcze w Kucie na Lomboku wykupiłyśmy trekking (jedyna legalna możliwość wejścia na wulkan). Wybrałyśmy opcję niskobudżetową za 1 100 000 Rp (ok. 350 zł), co obejmowało transport z Kuty do Senaru, 1 nocleg przed wyprawą, 3 dni i 2 noce w górach, przewodnika oraz tragarzy niosących sprzęt, jedzenie, a także odtransportowanie na wyspy Gili. Towarzystwo i niezapomniane przeżycia były bezcenne! :)

nasz główny przewodnik - Anton :)
jeden z tragarzy z ekwipunkiem
(i w "odpowiednim" obuwiu)


Dzień 1.

Razem z 2 lokalnymi przewodnikami, tragarzami i 10 innymi osobami (głównie młodzi ludzie z różnych części Europy) wyruszamy na szlak o 7.30. Początkowo droga prowadzi przez zacienioną dżunglę, dzięki czemu nie idzie się jeszcze tak źle. Przed południem zatrzymujemy się na lunch, a podczas postoju nasza grupa szybko się integruje i tworzy się bardzo fajna atmosfera, która towarzyszy nam do ostatniego dnia. Po lunchu robi się trochę trudniej - wychodzimy z dżungli i zaczyna się strome podejście po osłonecznionym zboczu góry. I tak już jest do końca tego dnia. Ok. 17 docieramy do pierwszej bazy noclegowej na zboczu krateru, a widok wynagradza nam trud długiej wspinaczki. Dzień kończy się cudownym zachodem słońca i wspólną kolacją przy świecach w prowizorycznych warunkach (jest baaaaaaaardzo zimno!).

przystanek w dżungli
przygotowywanie posiłku


głodni i już trochę zmęczeni
nasze obozowisko z widokiem na ...
... mały wulkan i jezioro
zachód słońca w chmurach
z widokiem na wulkan Agung

Dzień 2. 

Pobudka przed 7 rano, następnie pożywne śniadanie (banany w przeróżnych postaciach) i ruszamy! Tym razem w dół, 2 godziny po stromej i kamienistej drodze, w stronę jeziora i naturalnych gorących źródeł. Jest to dla nas pierwsza (i ostatnia) okazja do zmycia z siebie grubej warstwy brudu. Po tym relaksie czeka nas jeszcze lunch nad jeziorem i w drogę. Przez chwilę idziemy niczym po bieszczadzkich połoninach, ale później zaczyna się ciężka wspinaczka po skałach. Na szczęście na dość częstych postojach nasza grupa dba o dobry humor ogółu, dzięki temu bezboleśnie docieramy pod sam szczyt Rinjani do naszej drugiej bazy noclegowej. Znów zachwycamy się nieziemskim zachodem słońca z widokiem na balijski wulkan Agung i z niepokojem patrzymy na to co nas czeka następnego dnia.

w stronę jeziora
i już nad jeziorem ;)
gorące źródła
obozowisko z widokiem na szczyt
to gdzie w końcu idziemy?!
i znów piękny zachód w chmurach ... 
... ECH!
taaaakie jesteśmy szczęśliwe!!!! :)

Dzień 3. 

Dzień zaczyna się tak wcześnie, jak chyba żaden inny do tej pory! Pobudka o 2 w nocy, wyruszamy o 2.30 i czeka nas mordercza droga na szczyt. Najpierw piach, pył i kamienie, później kawałek całkiem znośną drogą po grzbiecie góry. Widoki są przy tym nieziemskie: w oddali Agung na Bali, uśpione wysepki Gili, księżyc odbijający się w płaskiej tafli jeziora w kraterze, wszystko to otoczone białymi puchatymi chmurami. I nawet latarki nie są konieczne, bo księżyc w pełni wystarczająco oświetla nam drogę. Magia! Jednak ostatni odcinek to totalna mordęga - 2 kroki do góry, 1 w dół po osuwających się kamieniach i pyle wulkanicznym. Na wschód słońca dochodzimy umęczeni i zmarznięci, ale najszczęśliwsi na świecie! Widoki z 3726 m.n.p.m. (póki co najwyższy punkt na jaki się wspięłyśmy) zapierają dech w piersiach. Kolejny raz umieramy ze szczęścia, jesteśmy z siebie bardzo dumne! :)
Później już w miarę sprawnie w tumanie kurzu maszerujemy w dół. Zjadamy śniadanie w namiocie (bez banana nie ma śniadania!) i rozpoczynamy kilkugodzinne zejście do Sembalu. Droga znowu prowadzi stromo w dół i jakby emocji nam było jeszcze mało, musimy szybko przebiec przez sam środek palących się suchych łąk, bo to jedyny szlak wiodący do wioski! Na szczęście wszyscy bezpiecznie docieramy do celu. Cali brudni, zmęczeni, ale naładowani pozytywną energią kończymy naszą przygodę z Rinjani. WE DID IT! :)

Szczyt zdobyty!
(na dowód dla Crona :) )
widok ze szczytu i padający cień Rinjani
3726 m.n.p.m - co to dla nas! :)
witamy nowy dzień

najgorsze z możliwych podejść
na sam szczyt
już po wszystkim - ekipa na szczęście w komplecie ;)

Po wszystkim z częścią naszej ekipy udałyśmy się na zasłużony relaks na rajskich wyspach Gili. Niedługo relacja z kolejną porcją zdjęć niebiańskich plaż.

Przesyłamy trochę ciepła jesiennej Polsce! :)

Paula & Ania

poniedziałek, 16 września 2013

Jeszcze dalej w Indonezję - Lombok

Skład podróżniczy nam się zmniejszył i trochę osłabił (Maja wracaj!), mimo to zachwycone Indonezją i żądne dalszych przygód ruszyłyśmy odkrywać następną wyspę – Lombok. Jest ona trochę mniejsza od Bali i zdecydowanie mniej turystyczna, na co czasem narzekają lokalsi utrzymujący się z pieniędzy przyjezdnych.

"Sarong/bracelet for you? Local price my friend!"

Znalazłyśmy najtańszą opcję i z Bali (Padang Bai) na Lombok (Lembar) przeprawiłyśmy się ogromnym promem za 50 000 Rp (ok. 17 zł.). Cała podróż zajęła 5 h, a podczas jej trwania dla "otuchy" można było obejrzeć emitowany na pokładzie film "Titanic". ;-)

Na początek postawiłyśmy na odkrywanie południowego wybrzeża wyspy słynącego z nieziemskich plaż. Jako bazę wypadową wybrałyśmy Kutę (nie mylić z Kutą na Bali!), teoretycznie najbardziej rozwiniętą miejscowość w okolicy, jednak już trochę wymarłą ze względu na powoli kończący się sezon. Sama Kuta nie jest szczególnie urokliwa, ale wystarczy wsiąść na skuter, odjechać kilka kilometrów i widoki zwalają z nóg!

zatoka w Kucie
Na zachód od Kuty odkryłyśmy dwie plaże z lazurową wodą i białym piaskiem – Mawun i Selongblanak. Na plaży w zatoce Mawun oddawałyśmy się czystemu lenistwu i nic nie zakłócało naszego spokoju. :-)




W drodze z Mawun do Kuty wstąpiłyśmy do małej restauracji Ashtari znajdującej się na wzgórzu, z którego roztacza się niesamowity widok na zatokę w Kucie. Tam popijając najlepsze czekoladowo-kokosowe koktajle, doszłyśmy do wniosku, że tak to można żyć!


Południowy Lombok jest również znany z dobrych warunków do surfowania, zatem nie trzeba było nas długo namawiać do wskoczenia na deskę i spróbowania swoich sił w tym sporcie. Nasz instruktor na miejsce walki wybrał fale w Selongblanak. Lekko nie było, wypiłyśmy pół słonego oceanu, fale nas sponiewierały, ale udało nam się stanąć na desce (i to nie raz!). Po całym dniu niezbyt równej walki wróciłyśmy poobijane, spalone słońcem i przeszczęśliwe. :-)


Taaaaaaaaakie fale będą!!




Drogą na wschód od Kuty, pełną dziur i momentami bez asfaltu, dojechałyśmy do kolejnej oszałamiającej plaży – Tanjung Aan. Obrazki niczym z katalogów biur podróży, hipnotyzujące kolory, bambusowe leżaki i parasole, tylko garstka lokalnych dzieci i my – ciężko było uwierzyć, że to wszystko się dzieje naprawdę. Dla nas plaże na południu Lomboku są najpiękniejszymi jakie dotąd widziałyśmy i zachwyciły nas zdecydowanie bardziej niż te balijskie. Umarłyśmy ze szczęścia!






Ostatnim miejscem, które zobaczyłyśmy na południu Lomboku była mała, rybacka miejscowość – Gerupuk. Nie spędziłyśmy w niej zbyt dużo czasu, ale mimo to kolejny raz miałyśmy okazję doświadczyć uprzejmości i gościnności mieszkańców.





zbiorowe gotowanie


Wieczory w Kucie spędzane przy ognisku na plaży i towarzyszące im rozmowy z ludźmi z różnych zakątków świata, którzy dzielili się z nami swoimi historiami, tylko utwierdzają nas w przekonaniu, że podróżować jest wspaniale!

PA! (Paula&Ania)

P.S. Przed nami spotkanie z wulkanem Rinjani – strach się bać!