środa, 13 listopada 2013

Kilka kroków od Mandalay

Pisali o nim wiersze i piosenki, więc chciałyśmy sprawdzić, co tak magicznego jest w tym mieście. Mandalay - drugie największe miasto w Birmie - zatłoczone, zakurzone, szarawe, głośne i męczące. Gdzie tu miejsce na magię? Wystarczy odjechać kilkanaście km, żeby odnaleźć miejsca, które urzekają dużo bardziej niż Mandalay. 

Patrząc na chaos panujący na birmańskich drogach, wykazałyśmy się nie lada odwagą i wynajęłyśmy skuter (rozsądek wygrał z możliwością zaoszczędzenia paru dolarów - wybrałyśmy opcję z automatyczną skrzynią biegów za 12 $), żeby wyruszyć w tour po okolicznych wioskach. Ostatnio wschody słońca zachwycają nas najbardziej, więc w kompletnych ciemnościach ruszyłyśmy z Mandalay, żeby zdążyć przywitać nowy dzień w wiosce Amarapura, gdzie znajduje się najdłuższy tekowy most na świecie (1,2 km). Siedząc na schodach pagody z widokiem na U Bein Bridge, wsłuchując się w odgłosy skrzypiącego drewna mostu i stukot sennych kroków, patrzyłyśmy jak wioska i jej mieszkańcy powoli budzą się do życia. Mnisi udający się na śniadanie, kobiety z koszami na głowach, dzieci na rowerach, pierwsi rybacy wychodzący na połów i słońce przebijające się między belkami mostu stworzyły obraz, ktory zapisałyśmy na karcie pamięci naszych mózgów, w folderze "Najpiękniejsze widoki świata".

 





 



Mostem otulonym poranną mgłą przeszłyśmy na drugą stronę, do wioski Taungthaman.


 

 

 
W Taungthaman natknęłyśmy się na małą szkołę, do której biegły roześmiane i pełne energii dzieciaki, które mogłybyśmy obserwować godzinami, patrząc jak przed lekcjami beztrosko i radośnie bawią się najprostszymi zabawkami. Zainteresowanie było obustronne i dzieciaki prześcigiwały się w wymyślaniu sposobów jak zwrócić na siebie naszą uwagę. Większość dzieci ubrana była w popularne tutaj longi (materiałowa tuba zawijana w charakterystyczny sposób wokół pasa, noszona przez wszystkich - nawet mężczyzn, którzy zastępują nią spodnie) i wysmarowane od stóp do głów thanaką. Jest to żółtawa maź otrzymywana z drewna jednego z rosnących tu drzew o bardzo szerokim zastosowaniu - począwszy od ochrony przed słońcem i komarami, przez lecznicze właściwości zapewniające piękną cerę, po uniwersalny krem na dzień i na noc. Co za oszczędność! ;)



 





Chcąc wrocić na drugą stronę mostu do wioski tętniącej już życiem, nie sposób było uniknąć - rosnącego z każdą chwilą i nadjeżdżającym autobusem - tłumu turystów wtaczającego się na U Bein Bridge. Jak to dobrze, że zorganizowane wycieczki nie jeżdżą zbyt często na wschody słońca!






O 10.30 setki mnichów w klasztorze w Amarapurze wychodzą na drugie śniadanie - stało się to niestety typową atrakcją turystyczną, o czym przekonałyśmy się na własne oczy. Masa obiektywów wycelowanych prosto w twarze zakłopotanych mnichów skutecznie nas odstraszyła - same też nie czułyśmy się komfortowo zaglądając komuś do talerza, więc z całej wizyty mamy tylko jedno zdjęcie... Odeszłyśmy więc z dala od jadalni, napotykając po drodze rozmownego mnicha, który tak jak wielu Azjatow, kojarzy Polskę głównie z Lewandowskim. :)



Będąc w okolicach Mandalay, warto też wstąpić do małej wioski odciętej od stałego lądu - Inwa. Można się tam przeprawić łodzią (nawet ze skuterem!), żeby odkryć zabytkowe klasztory i kilka ukrytych, czasem zaniedbanych pagód.



Najlepsze widoki na okolicę rozciągają się z wzgórza w wiosce Sagaing. Panujące tam cisza i spokój są tym, czego szukają medytujący birmańscy buddyści.


Z każdym kolejnym odkrywanym miejscem coraz bardziej zakochujemy się w Birmie, która jakby zatrzymana w czasie, ale jednak już w trakcie wielkich przemian, nie straciła jeszcze swojego wyjątkowego charakteru.

P&A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz