niedziela, 17 listopada 2013

Koleją do Hsipaw

Kiedy dwa lata temu w Birmie rozpoczął się czas wielkich zmian, rewolucje dosięgnęły też system ruchu drogowego, który z dnia na dzień z lewostronnego stał się prawostronny. Samochody i inne środki transportu w większości pozostały z kierownicą po prawej stronie, co zdecydowanie utrudnia ich prowadzenie, a w szczególności wyprzedzanie. 

W temacie środków transportu najpopularniejsze są tzw. pick-upy, które są czymś pomiędzy miejskim autobusem (bo tanie i wyładowane) a taksówką (bo nie jeżdżą wg rozkładu). Pick-upy wyglądają niepozornie i ciężko stwierdzić, ile tak naprawdę osób są w stanie pomieścić. Kiedy wydają się już zapakowane do granic możliwości, zawsze ktoś może jeszcze wskoczyć na dach! :) 




Będąc w Birmie koniecznie trzeba doświadczyć podróży koleją. Zdecydowanie nie jest to najszybszy sposób na dotarcie do celu (nam przejechanie 200 km zajęło 11h!), ale z pewnością jeden z najtańszych i najciekawszych. Za 4$ kupiłyśmy bilety z Mandalay do Hsipaw - klasa ordinary, czyli drewniane siedzenia, wagony wyładowane po brzegi pakunkami, biegające myszy i towarzystwo lokalnych, przeuroczych ludzi. Turyści siedzący na miękkich siedzeniach w wagonie wyższej klasy nie wiedzą co stracili! 



Kiedy tylko zziajane (i zaspane) wpadłyśmy przed 4 rano do pociągu, siedzące obok, rozbawione naszą obecnością kobiety od razu się nami zaopiekowały. I tak było już do końca podróży. Zaczęło się od użyczenia wachlarza, później byłyśmy regularnie dokarmiane bananami (po 8 na łebka przestałyśmy liczyć!), suszonymi rybami, słonecznikiem, herbatą z mlekiem i wszystkim, co tylko miały ze sobą. Czego jak czego, ale jedzenia w tym pociągu nie brakowało - na każdej stacji można było kupić świeżo przygotowane makarony, ryże i inne lokalne przysmaki. 

nasza pociągowa żywicielka
sposób na obiad - makaron w woreczku
dla spragnionych - dolewka wody
(do wyboru ciepła lub zimna)

Po 11h obfitujących w wiele zabawnych sytuacji wynikających z próby porozumienia się z sąsiadkami, dotarłyśmy do górskiej miejscowości Hsipaw. Tam planowałyśmy wybrać się na 3-dniowy trekking po okolicznych wioskach, startując z Nam Shan. Niestety okazało się, że zamieszkujące tamte tereny dwie mniejszości etniczne prowadzą ze sobą walki i ze względów bezpieczeństwa cały ten teren jest zamknięty dla turystów (można się tam dostać jedynie ze specjalnym pozwoleniem). Na szczęście w okolicy Hsipaw są też inne ciekawe trasy, więc Nam Shan zamieniłyśmy na Pankang - wioskę zamieszkaną przez ludność Palaung. Jeszcze przed wyruszeniem w drogę dość stanowczo radzono nam wzięcie przewodnika, ze względu na niezbyt stabilną sytuację. Rady nie posłuchałyśmy, ale najadłyśmy się trochę strachu napotykając na swojej drodze młodych mundurowych z karabinami! Strach ma wielkie oczy, bo zostałyśmy miło powitane i obfotografowane ich telefonami. Szlak prowadzący do górskiej wioski bardzo często kojarzył nam się z krajobrazami z naszych Beskidów. Po drodze mijałyśmy malutkie wioski, gdzie nas serdecznie witano radosnym "bye bye!", co dla birmańskich dzieci znaczy to samo co "hello". W wiosce Pankang za niewielką opłatą ugościła nas w swym domu lokalna rodzina, która nas porządnie nakarmiła (na śniadanie ryż z ziemniakami) i zapewniła posłanie tuż pod ołtarzykiem Buddy. :) 






trochę kolorów w Pankang

 



W samym Hsipaw jest też parę ciekawych miejsc do zwiedzenia pieszo lub na rowerze. Już z daleka można zobaczyć wielki wodospad, do którego droga prowadzi przez buddyjski i chiński cmentarz. W czasie spaceru w stronę wodospadu zostałyśmy obdarowane przez lokalnych wałówką na drogę w postaci kiści winogron, mandarynek i 2 puszek zimnej Coca-Coli. :) 




Z kolei pedałując przez wioskę można odkryć tekowy klasztor zamieszkany przez młodych mnichów, albo zagubić się wśród żółto-zielonych pól...

rozrywki mnichów







Mimo że okolice Hsipaw nie obfitują w oszałamiające widoki, to jednak czas tam spędzony był dla nas wyjątkowy - ponownie za sprawą niezastąpionych Birmańczyków!

P&A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz