niedziela, 24 listopada 2013

Życie na wodach jeziora Inle

Już pierwszego dnia w Birmie spotkałyśmy na naszej drodze wielu uśmiechniętych ludzi, jednego tylko wtedy nie mogłyśmy zrozumieć - czemu oni wszyscy mają czerwone zęby?! Teraz już wszystko jasne, to przez betel, a dokładniej mieszankę pieprzu betelowego i innych roślin z dodatkiem mleka wapiennego zawiniętą w liść betelu. Jest on dostępny na każdym kroku i sprzedawany na małych przydrożnych stoiskach od świtu do nocy. Lokalni żują betel nałogowo, wypluwając przy tym czerwoną wydzielinę, która wygląda jak krew. Bleee!

krok 1 - zawijanie w liść
krok 2 - betel konsumpcja
krok 3 - betelowy uśmiech ;)

Wracając jednak do mapy Birmy - jezioro Inle stało się obowiązkowym punktem dla odwiedzających ten kraj. Spotkałyśmy się ze skrajnymi opiniami na jego temat: jedni zachwalali to miejsce, podczas gdy drudzy zdecydowanie odradzali wizytę nad jeziorem twierdząc, że teraz więcej tam komercji niż autentyczności. My po kilku dniach pobytu tam stwierdzamy, że jezioro Inle to miejsce, które trzeba zobaczyć na własne oczy. I nie chodzi tutaj tylko piękną scenerię jeziora otoczonego górami, ale również, a może przede wszystkim, o życie toczące się na nim.




Jak inaczej tego doświadczyć jeśli nie wypływając wgłąb jeziora! Razem z 4 zapoznanych Francuzów wynajęliśmy łódkę na cały dzień i już przed 7 ruszyliśmy w drogę. Przedzierając się przez poranną mgłę i obserwując jak mieszkańcy jeziora rozpoczynają nowy dzień, dopłynęliśmy do lokalnego targu. Każdego dnia taki targ odbywa się w innym miejscu - na jednym z brzegów lub na samym jeziorze. Przypływają tam mieszkańcy okolicznych wiosek, a za nimi łódki pełne turystów... Targi stały się niejako atrakcją turystyczną i w związku z tym dużo na nich budek z pamiątkami, ale wciąż jest to miejsce, gdzie można spotkać lokalnych zaopatrujących się w drewno, warzywa, owoce, przyprawy, itp..



w drodze na targ





birmańskie cygara tanie i popularne





Kierując się w stronę południowego, mniej zatłoczonego krańca jeziora mogliśmy podejrzeć prawdziwe życie toczące się w wioskach na wodzie. Domy, sklepy, szkoły, zakłady pracy, restauracje - wszystko umocowane na wodzie za pomocą drewnianych pali. Niektóre budynki wyglądały tak, jakby miały się zaraz rozpaść! Patrzyłyśmy zadziwione jak te wszystkie misterne konstrukcje się trzymają i jak można sobie radzić z codziennym życiem w takich warunkach - jak dla nas trochę ekstremalnych. Każde wyjście z domu: do szkoły,do pracy, do sklepu na przeciwko, czy nawet do sąsiada obok oznacza przeprawę łodzią. Za wiosła chwytają wszyscy - kobiety, mężczyźni, starzy i młodzi, a część z nich zamiast rąk używa do tego nóg - jest to charakterystyczne dla rybaków z jeziora Inle.

wiejski spożywczak


w drodze do szkoły


Na brzegach jeziora, jak wszędzie w Birmie, nie brakowało świątyń, pagód i klasztorów. Raz tylko zeszliśmy z łódki, żeby zobaczyć kompleks buddyjskich świątyń, resztę podziwialiśmy z daleka.






Na łódce spędziliśmy cały dzień, wyprawę kończąc o zachodzie słońca. Dwójka rybaków-akrobatów była zabawnym dodatkiem do pięknego spektaklu świateł zachodzącego słońca. Chociaż już praktycznie zaprzestano połowów z koszem, to przedstawienie robione głównie ku uciesze turystów miało swój niewątpliwy urok. :)






Jezioro można też odkrywać z innej perspektywy - wsiadając na rower i zapuszczając się w nieznane. Gdzie by nie pojechać, można trafić na małe osady na wodzie, a w nich przemiłych ludzi, którzy za niewielką opłatą zabierają na swoją łódź i "oprowadzają" po wiosce.




Okolice jeziora są bardzo malownicze, pełne zielonych pagórków i przebijających je krętych dróżek - jedna z nich prowadzi do winnic Red Mountain Estate, gdzie na szczycie, z kieliszkiem wina w ręku można podziwiać urokliwą panoramę jeziora Inle.




Niestety coraz większy napływ turystów do Nyaungshwe - miejscowości położonej nad samym jeziorem, spowodował wzrost cen noclegów (25$ za pokój to chyba najtańsza opcja bez wcześniejszej rezerwacji) i wyżywienia. W okolicach niektórych wiosek powstały ekskluzywne resorty i hotele na wodzie, przyjemność dla ludzi z grubszym portfelem. Dodatkowo za samo wejście na teren jeziora Inle od tego roku płaci się już nie 5, a 10$.


Decyzja, żeby umieścić Birmę na liście naszych podróżniczych celów, była dość spontaniczna, ale z perspektywy spędzonych w niej 16 dni stwierdzamy, że był to najlepszy kierunek, jaki mogłyśmy obrać. Odwiedziłyśmy niezliczoną ilość świątyń w Bagan, przewędrowałyśmy wiele godzin górskimi szlakami w okolicach Hsipaw, widziałyśmy jeden z najpiękniejszych wschodów słońca  przy moście w Amarapurze, przepłynęłyśmy wzdłuż pełne zaskakujących widoków jezioro Inle - wszystko to zapamiętamy na długo, ale to jednak dzięki tamtejszym dobrym ludziom zakochałyśmy się w Birmie. Dlatego nie wahajcie się ani chwili i (jeśli tylko macie taką możliwość) jedźcie czym prędzej do Birmy!

Ze smutkiem pożegnałyśmy Birmę, ale na szczęście to jeszcze nie koniec naszych przygód.
Czekajcie na wieści z Laosu!
P&A

2 komentarze:

  1. nie wyjeżdżać z Birmy! już jadę! z własnym kieliszkiem! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Eeeej! za późno! ale daj znać jak dojedziesz, to się dogadamy gdzie masz nas szukać :P

    OdpowiedzUsuń