poniedziałek, 2 grudnia 2013

Laos - odsłona 2.

Perełką Laosu - kraju jaskiń i wodospadów, jest leżąca w jego sercu jaskinia w Kong Lor. Już samo usytuowanie wioski jest bardzo urokliwe, w szczególności za sprawą otaczających ją gór i formacji skalnych, do tego przecinająca ją leniwie płynąca rzeka i drewniane chatki dopełniają całości. 




jest rzeka - jest zabawa


Przyjeżdżając do wioski chciałyśmy doświadczyć prawdziwego laotańskiego życia, więc szerokim łukiem ominęłyśmy guesthousy i znalazłyśmy jedną z lokalnych rodzin otwartą na przyjęcie nas pod swój dach. Dostałyśmy posłanie w centrum dowodzenia domem (w salonie, pod telewizorem), zostałyśmy zaproszone do wspólnej kolacji (nie do końca wiemy, co zjadłyśmy!) i potraktowane jak członkowie rodziny. Wstając, jak nam się wydawało bladym świtem - czyli po 6 rano, okazało się, że byłyśmy największymi śpiochami! Nasi gospodarze od razu zaserwowali nam pożywne śniadanie (tradycyjny sticky rice w bambusowym koszyczku, jajko sadzone i bliżej niezidentyfikowane pieczone kosteczki), a przed posiłkiem odprawili nad nami swoje tradycyjne modły przeciwko złym duchom. Podczas gdy nad złotą misą trzymałyśmy w ręku gotowane jajko i kulkę ryżu, seniorzy rodu mamrotali zupełnie niezrozumiałe dla nas słowa modlitwy. Równocześnie zawiązali nam na nadgarstkach własnoręcznie uplecione bransoletki. Nie wiemy czy to ta pora, czy te niespodziewane rytuały, ale siedziałyśmy lekko oszołomione tym, co się dzieje.


menu na kolację
(jajka, suszone rybki, liście, glony i sticky rice w koszyczkach)


Po poranku pełnym wrażeń i z woreczkiem ryżu w plecaku (wyprawką od goszczącej nas rodziny) dziarsko ruszyłyśmy zobaczyć cud natury, jakim jest jaskinia Kong Lor. Jedynym możliwym sposobem odkrycia jej jest przeprawa łodzią przez 7,5km tunel wydrążony przez rzekę (wynajęcie łodzi z 2 przewodnikami/wioślarzami to koszt 110 000 kipów, czyli ok.14$) i jest to niezła frajda! Nieraz musiałyśmy wyskakiwać z łodzi do rzeki, żeby nasi wioślarze mogli przenieść łódkę omijając płyciznę albo zbyt silne prądy. Wyłączając oświetlony odcinek z widowiskowymi stalaktytami, stalagmitami i stalagnatami, płynęliśmy cały czas w kompletnych ciemnościach, co tylko pobudzało wyobraźnię i dodawało mrocznego klimatu. 




Jakby wrażeń było mało, czekała nas jeszcze atrakcja w postaci wesela w wersji laotańskiej. Wystarczyło trochę miejsca na podwórku, odpowiedni zapas Lao Beer i mocne głośniki - dobra zabawa dla całej wsi gwarantowana! 







Dla jaskini Kong Lor i gościnności, której doświadczyłyśmy, warto było zjechać z głównej drogi  i nadłożyć trochę kilometrów w drodze na południe Laosu.

Jak się okazało, droga ta była długa i pełna nieplanowanych scenariuszy! Autobus, którym miałyśmy dojechać do Don Khong - jednej z 4000 wysp na rzece Mekong, zepsuł się gdzieś w trasie (o ile autobus ten kiedykolwiek w trasę wyjechał!). Jako że nie ma możliwości zwrotu zakupionych już biletów, 5 minut przed odjazdem wskoczyłyśmy do ostatniego tego dnia, zatłoczonego i wypchanego do granic możliwości lokalnego autobusu. Zamiast klimy i miękkich siedzeń, dostałyśmy rozklekotany pojazd z pękniętą szybą i ledwo furkoczącymi wiatrakami. W takich warunkach spędziłyśmy długie 15 godzin, z czego 3 siedząc na workach ryżu (pocieszałyśmy się tym, że ponoć przynosi to szczęście :) ), ściśnięte i wciśnięte w ostatnie wolne miejsca w autobusie. 

z nosem na przedniej szybie przy otwartych drzwiach,
 niezła adrenalina na zakrętach!


Droga była straszna, ale później czekał nas już tylko leniwy relaks na wyspie Don Det. 3 dni spędziłyśmy na: bujaniu się w hamakach, czytaniu książek, oglądaniu filmów i popijaniu owocowych koktajli. Kiedy miałyśmy już dość leniuchowania, wsiadałyśmy na rowery i objeżdżałyśmy wyspę dookoła. :)


na ochłodę lemon-mint shake
nasze hamaki z widokiem na Mekong






W nasz "napięty" grafik udało się wcisnąć wycieczkę rowerową na sąsiednią wyspę do wodospadu Li Phi, a właściwie kompleksu mniejszych i większych kaskad na szeroko rozlanych i rwących wodach Mekongu. Co tu dużo mówić - po raz kolejny Laos zachwycił nas swoim naturalnym bogactwem! :)






Malownicze wioski, góry z ukrytymi jaskiniami, Mekong tworzący imponujące wodospady i rozlewiska, pyszne bagietki, hamaki, leniwe podejście do życia i uciążliwe przeprawy transportem publicznym - taki Laos polubiłyśmy i takim go na długo zapamiętamy.


Wszystko się kiedyś kończy, nasza podróżnicza przygoda również... Przed powrotem do Polski jeszcze tylko, albo aż Kambodża!

Paula & Ania

2 komentarze:

  1. brak słów! i wbrew pozorom to nie soków zazdroszczę najbardziej! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja wiem czego - drzemki w hamaku! :D

    OdpowiedzUsuń